Marihuana często wiązana jest z występowaniem chorób i zaburzeń psychicznych. Jest to przedmiotem wielu sporów naukowców. Z drugiej strony używana jest także do leczenia niektórych zaburzeń tego rodzaju. Nie ma więc wątpliwości, że niezależnie od rzeczywistej skali szkód, które może spowodować, z pewnością w pewien sposób oddziałuje na psychikę człowieka. Z tego względu Kalifornia już niedługo może wymagać umieszczenia na opakowaniach produktów z THC informacji o potencjalnym zagrożeniu chorobami psychicznymi.
Oszaleć za trawką czy oszaleć po trawce?
Rzeczywiście wiele badań naukowych powiązuje używanie marihuany ze zwiększonym ryzykiem rozwoju zaburzeń psychicznych, w tym schizofrenii. Zgodnie z badaniem opublikowanym w The Lancet Psychiatry w 2019 roku, ryzyko jest ponad czterokrotnie większe u osób, które codziennie używają marihuany o dużej mocy, w porównaniu z tymi, którzy nigdy nie palili. Jedno z badań wykazało, że wyeliminowanie używania marihuany u nastolatków zmniejszyłoby globalne wskaźniki schizofrenii o 10%.
Warto jednak pamiętać, że naukowcy nadal nie wiedzą, co dokładnie powoduje schizofrenię. Sądzi się, że w grę wchodzi wiele czynników: genetyka, historia rodziny, traumatyczne przeżycia i inne wpływy w środowisku danej osoby, w tym m.in. właśnie palenie trawki. Nie jest to jednak jedyny czynnik!
Nie wszyscy są zgodni w jednoznacznym uznaniu konopi za zło. Niemieccy psychoterapeuci wręcz wzywają do zalegalizowania marihuany, wskazując, że to alkohol czyni więcej szkód. Potencjalny rozwój zaburzeń wiążą głównie z dużą zawartością THC. Oznacza to, że marihuana o niskim stężeniu tego kannabinoidu stanowi znacznie mniejsze zagrożenie. Dodatkowo istnieją wstępne badania na to, że CBD zmniejsza negatywny wpływ THC na zdrowie psychiczne.
Wspomniana wyżej niemiecka Izba Psychoterapeutów uważa nawet, że to w marihuanie o wysokim poziomie CBD można szukać rozwiązania problemu. Wskazują oni również, że osoby chore psychicznie mogą mieć tendencję do częstszego używania konopi indyjskich (na przykład jako samoleczenia w celu złagodzenia objawów), stąd pozytywna korelacja w statystykach.
Niewątpliwie potrzebne są dalsze badania, które pozwolą dokładnie poznać skalę problemu. Już teraz wiadomo jednak, że marihuana w jakiś sposób wpływa na psychikę i potencjalnie może być czynnikiem wyzwalającym choroby i zaburzenia psychiczne.
Kalifornizacja etykiet?
Lekarze i ustawodawcy w Kalifornii chcą, aby producenci marihuany ostrzegali konsumentów o tym i innych zagrożeniach dla zdrowia. Mieliby to robić na etykietach opakowań i w reklamach – na wzór rozwiązań stosowanych w przypadku papierosów. Chcą również, aby pierwszorazowi konsumenci otrzymywali broszury informujące o konsekwencjach zdrowotnych konopi, szczególnie dla osób młodych, kierowców i kobiet w ciąży.
Na etykietach proponowane jest umieszczenie ostrzeżeń w postaci czarnego tekstu na żółtym tle. Całość ma zajmować jedną trzecią opakowania i wyglądać mniej więcej w ten sposób:
Podobne ostrzeżenia funkcjonują już w innych stanach. Przykład mogą tu stanowić Kolorado, Oregon czy Nowy Jork. Często jednak nacisk jest kładziony głównie na kwestię jazdy samochodem pod wpływem. Jak ze wszystkim we współczesnej kulturze, kalifornijski bodziec z pewnością rozprzestrzeni ten zwyczaj na pozostałe rejony świata i nagłośni problem zaburzeń psychicznych.
Stany Zjednoczone psychozy
Po legalizacji marihuany w Kalifornii problem narastania psychoz zaobserwowano empirycznie. Trzy lata po dopuszczeniu użytku rekreacyjnego, co miało miejsce w 2016 roku, zaobserwowano wzrost przypadków psychoz na izbach przyjęć o 54% – z 682 do 1053 przypadków. Stanowi lekarze biją na alarm, twierdząc, że dla ludzi, którzy już mają zaburzenia psychotyczne, marihuana tylko pogarsza sytuację, prowadząc do większej liczby wizyt na ostrym dyżurze i większej liczby hospitalizacji.
Wskazują również, że to nie legalizacja jest problemem, a agresywny marketing konopny, który w przypadku młodych konsumentów może zrobić z nich klientów na całe życie. Marihuanę w głosach popierających przedstawia się jednostronnie, jako samo dobro. O ile marihuana i ogólnie konopie mogą zaoferować wiele dobrego, kłamstwem jest stwierdzenie, że nie niosą za sobą żadnych zagrożeń. U nas podkreślał to ostatnio Mata, mówiąc że potrzebna jest edukacja społeczeństwa, nie idealizacja marihuany.
Jednocześnie naukowcy z USA podzielają opinię wspomnianych specjalistów z Niemiec, że to dzisiejszy nienaturalnie wysoki poziom THC w roślinach jest odpowiedzialny za większość ich szkodliwości. W naturze roślina zawierała średnio 4% THC. Dziś jest to nawet 20-35%. W związku z tym postulują ograniczenie ilości THC w produktach z trawką i umieszczenie na etykietach wspomnianych ostrzeżeń zdrowotnych.
Nie wszyscy są zgodni
W takich przypadkach zawsze trzeba spodziewać się sprzeciwu – zwłaszcza ze strony branży, której sprzedaż może przez takie ostrzeżenia ucierpieć. Przeciwnicy zwracają uwagę, że marketing celowany w dzieci jest już zakazany, a marihuana jest dostępna do zakupu dopiero od 21 roku życia. Zauważają też, że wymagania wygenerują dodatkowe koszty.
Dodatkowe obciążenia w branży, która i tak jest już objęta restrykcyjnymi wymaganiami dotyczącymi reklamy (graniczącymi z zakazem), mogą umocnić dużych, bogatych graczy na rynku, eliminując małych z rywalizacji. Wszystkim utrudnia przy tym konkurowanie z czarnym rynkiem, który wciąż funkcjonuje. Przedsiębiorcy podnoszą, że stan powinien skupić się na zwalczaniu nielegalnej sprzedaży, niż na dalszej regulacji legalnej.
Poza przeciwnikami są także sceptycy. Wątpią oni, czy takie ostrzeżenia mogą kogoś powstrzymać. Sugerują, że ludzie szybko się przyzwyczają i zwyczajnie przestaną zwracać uwagę. Statystyki jednak pokazują, że w przypadku papierosów ostrzeżenia na opakowaniach wpłynęły na spadek sprzedaży. Pomysł wprowadzenia analogicznego rozwiązania w odniesieniu do marihuany nie jest więc szokujący. Bardziej dziwi, że nie wprowadzono go od razu z legalizacją.